Kolekcja piór

Moja Mama, jak pamiętam, zawsze pisała listy. Kiedy byłam mała, czytałam je z zaciekawieniem. Były bardzo osobiste, zawierały opisy przyrody, myśli, wrażenia z nowych, odwiedzanych przez Nią miejsc, jakby zapraszała do swojego życia. Ostatnio, będąc w domu rodzinnym, szczęśliwie tym samym od 1958 roku, zauważyłam odnaleziony przez Tatę karton z listami z wczesnych lat małżeństwa moich rodziców. Mama przecież dużo podróżowała. Pamiętam z tamtych czasów Jej powroty z Włoch czy Holandii, dokąd często była zapraszana. Wracała z ogromnymi walizami pełnymi niespodzianek – raz była to koronkowa sukienka, raz czerwone kalosze, kiedy indziej holenderska czekolada do picia. Owe wspomniane listy zwracały uwagę swoim pismem. Ojciec używał zawsze długopisu. Jego litery były zawsze smukle, ciasne, pochylone. Mama pisała czytelnie. Równe, okrągłe litery zapewniały komfort czytania. Były również odbiciem pewności Jej charakteru, niezmiennych poglądów i niezłomnych zasad postępowania. Mama zawsze pisała piórem. Był to klasyczny model „Pelikana” w czarno- zielone prążki ze złotymi dodatkami. Nie wolno było – mnie, dziecku – dotykać tego pióra. Mama z wielkim pietyzmem nabierała granatowy atrament, potem ostrożnie „rozpisywała” stalówkę. Latami marzyłam o takim piórze, jednak jego posiadaczką stałam się w dojrzałym wieku. Pelikana poprzedziło kilka innych marek. Niektóre kupowałam sama, inne dostałam. Jednym z pierwszych w kolekcji był Mont Blanc (taki z biała gwiazdką). Dostałam je w Niemczech w miasteczku Neustadt/ Holstein od Charlotty Hoff (z domu Rose). Charlotta urodziła się w latach dwudziestych XX wieku w Pałacu Opatów w Oliwie.
Jej ojciec był ogrodnikiem w Parku Oliwskim. Słynnym statkiem Gustloff opuszczała Gdańsk w 1945 roku. Przetrwała, ratując trochę rodzinnej biżuterii i mając do końca życia wyrzuty sumienia, że Jej się udało, podczas gdy młodsza siostra utonęła owej styczniowej nocy... Od czasu, kiedy spotkałyśmy się w Hamburgu w 1978 roku, nasz kontakt był częsty i niezwykle ciepły. Traktowała mnie (nie mając własnych dzieci) jak córkę. Chodziłyśmy na długie nadmorskie spacery, a jesienno-zimowe wieczory spędzałyśmy w salonie wspólnie wykonując pieśni Schuberta, Schumanna, Wolfa, Charlotta była bowiem śpiewaczką-amatorką, obdarzoną pięknym sopranem. Po jednym ze wspólnych koncertów ofiarowała mi pióro ”na pamiątkę” i z prośbą, żebym do niej czasem pisała. Tak też się stało. A dziś biorę owo pióro do ręki i wspominam osobę i nastrój tamtych wspólnie spędzonych chwil. A Pałac Opatów i park odwiedzam zawsze, kiedy jestem w Oliwie.

Kontakt z piórem sprawia, że w pewnym sensie ”zwalniam”, porządkuje myśli dając sobie czas na zastanowienie. Litery przeze mnie pisane stają się równiejsze, a zdania bardziej okrągłe, dopracowane. Od lat wożę ze sobą kilka piór. W samolotach lub hotelach piszę nimi listy prywatne lub notatki do dzienników. Niektóre z nich mają swoją historię – jak choćby to, które dostałam od mojego Męża z okazji koncertu na 80 Urodziny Witolda Lutosławskiego w Katowicach. Inne dali mi w prezencie warszawscy Przyjaciele z okazji nadania tytułu Profesora. Ostatnie w kolekcji to pióro od Pisarza – tu atrament jest brązowy, w innych granatowy, w jednym zielony. To, po które pióro sięgam zależy od mojego nastroju i miejsca, w którym piszę. Czasem od tego, co chcę napisać. Mam wrażenie, że piórem nie pisze się słów nieistotnych.

E.P.

30 września 2014